Cały świat w limuzynie

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Kolejny film analizujący kryzys finansowy, tyle że tym razem w wersji bardziej filozoficznej niż np. zeszłoroczny „Margin Call” i bardzo aktualne nawiązanie do ruchu „Ocupy Wall Street”.

Gdy czytałam książkę Dona DeLillo „Cosmopolis” wiedziałam już, że David Cronenberg pracuje nad jej ekranizacją. I szczerze mówiąc to właśnie w nim upatrywałam swoją nadzieję. Nadzieję na zrozumienie wizji świata, który DeLillo opisał.

Croneberg bardzo wiernie podszedł do adaptacji książki z 2003 roku. Scena po scenie sfilmował dzień z życia młodego milionera - Erica Parkera, 28 - letniego króla Wall Street. Bardzo podoba mi się koncepcja prowadzenia historii, która ma w sobie coś z kina drogi. Erica poznajemy rano gdy czeka na swoją limuzynę. Białe długie samochody stoją w rządku oczekując na właścicieli. Eric ma kierowcę oraz osobistą ochronę. Chce jechać do fryzjera na drugim końcu miasta. Nowy York jest tego dnia całkowicie zakorkowany: bo prezydent, bo pogrzeb znanego rapera, bo protest antyglobalistów. „Limo” sunie więc bardzo powoli po ulicach miasta. Do Erica wsiadają w tym czasie jego współpracownicy a każdy z nich to prawdziwe indywiduum: młody programista, informatyk, specjalistka od ryzyka, od teorii, osobisty lekarz, kochanka.

Eric obserwuje świat zza szyby, a częściej na monitorach, w które samochód jest obficie wyposażony. Wyciszona i opancerzona limuzyna jest odrębnym światem od tego za oknem. Zupełny brak muzyki w całym filmie stwarza klimat emocjonalnej chłodni. Pustej i zimnej ciszy, w której każdy głos słychać aż nazbyt wyraźnie. I tu dochodzimy do sedna „Cosmopolis”, opierającego się na rozmowach Erica z kolejnymi bohaterami odwiedzającymi go w tym swoistym jeżdżącym biurze. Jest w tych rozmowach parę trafnych spostrzeżeń, jak to o wszechobecnych komputerach, które tak bardzo wtopiły się w naszą rzeczywistość, że przestaliśmy je zauważać. Ale zbyt często dialogi są wydumane, nadęte i zupełnie nienaturalne. Sztuczność aż odrzuca i te długie monologi - wiersze zamieniają się w zwykły bełkot. Nie działa mechanizm, który znamy z naszych rozmów: tu nikt nikomu nie odpowiada na pytania. Potok filozoficznych rozważań płynie obszernym nurtem… Cronenberg stworzył dość nowatorską narrację, tyle że ona się w tej historii nie do końca sprawdza.

Przypomina mi się poprzedni film Davida, w którym również dialogi były nazbyt wymuszone: „Niebezpieczna metoda”. I mimo, że rozumiem konwencję, nic nie poradzę, że to co ma brzmieć głęboko jest w efekcie bardzo płytkie. Ten cały świat jest zupełnie bezduszny. I chodź w „Cosmopolis” są przebłyski tego co przez lata było wizytówką Croneberga jak chociażby realistyczne sceny przemocy, to widać wyraźnie, że reżyser zmienia kurs. Jego filmy stają się bardziej esejami świadcząc być może o dojrzewaniu samego twórcy. Ale musi on wiedzieć jaka jest za to cena: cześć widzów po prostu już za nim nie nadąża.

Zarówno we mnie, jak podejrzewam u Was, największe obawy wzbudza obecność w obsadzie Roberta Pattinsona. Szczerze powiem, że aktor mi w tej roli nie przeszkadzał, czasami nawet bardzo pasował, ale też nie wiele do postaci wniósł. Zaznaczyć muszę, że miał trudny materiał. Ani w książce ani w scenariuszu nie ma zbyt wielu podpowiedzi co do postaci Erica. Pattinson przyznał również, że on swojego bohatera i jego kwestii kompletnie nie rozumiał, o czym mówił reżyserowi. Croneberg uważał, że tym lepiej. W tym ogólnym niezrozumieniu niestety pozostaje również widz.

Pozostałe postaci są zaledwie epizodami na jego trasie, w których aktorzy zostali wykorzystani by ich znane nazwiska przyciągały widzów. Czasem w sposób dość bolesny – Juliette Binoche wijąca się na podłodze samochodu, czasem wartościowy, jak scena z Mathieu Amalriciem. Jego „tortowy” napad i wygłoszona przy tym filozofia są jedynym zabawnym momentem w całym filmie. Bardzo dobrze zagrał Paul Giamatti, tworząc postać szaleńca – desperata, ofiarę gierek na Wall Street. Jedynymi osobami, które pojawiają się wielokrotnie na drodze Erica jest jego świeżo poślubiona i zupełnie obca mu żona oraz wyraźnie irytujący go szef ochrony.

Eric w swoim aucie jest jak w kokonie – odizolowany od normalnego świata i zwykłych ludzi. Z drugiej strony jasno widać, że dąży do tego by wyjść z tej jaskini. By poczuć coś nowego zachowuje się zupełnie nieracjonalnie doprowadzając do samodestrukcji. Ale emocje zarówno u niego, jak i u widza pojawiają się dopiero na końcu filmu, do którego długa droga zdążyła już je doszczętnie wyjałowić.

Znam twórczość Cronenberga i wiem, że u niego nic nie jest takie jakie widzimy na ekranie. Wiem, że DeLillo chodziło o to by opisać upadek człowieka w kapitalistycznym świecie. Zarówno DeLillo jak i Cronenberg otwierają „Cosmopolis” cytatem ze Zbigniewa Herberta: „Jednostką obiegową stał się szczur”. Świetne są sceny, w których ten szczur się fizycznie ukazuje (scena w bistro podczas lunchu i przebrania demonstrantów ulicznych) Jest to dość jasna metafora, tyle że jej rozwinięcie jest niepotrzebnie tak przeintelektualizowane.

Eric słyszy od lekarza, że ma asymetryczną prostatę. Ponieważ lekarz nie wyjaśnia mu co to dokładnie znaczy, młody mężczyzna myśli, że to jakieś poważne schorzenie. Dopiero pod koniec filmu dowiaduje się, że nie ma powodu by się martwić. Może to dziwne porównanie, ale mnie zabrakło właśnie takiego wyjaśnienia „Cosmopolis”.

Recenzja pochodzi z mojego bloga www.skrawkikina.com

Zwiastun: